Czwarta zima wojenna — chęć do tańca przybiera u młodzieży impet nie do pohamowania, więc ojcowie i matki zaryglowują okiennice, sadowią u fortepianu niewidomego, który gra, by się przy życiu utrzymać, lub dwa wunderkindy karłowatego wzrostu, a olbrzymiego apetytu i w nielicznym gronie brzmią walce i mazury. Pomimo całej dyskrecji prawda się szczelinami wymyka i grożą nam, arystokratom, szubienicą — lecz podobno szał ogarnia całe miasto, hasa mieszczaństwo, wywijają za Żelazną Bramą kelnerzy. U Stefana Lubomirskiego, Krakowskie Przedmieście 32, wesoło młodym! Tańcujemy i wytańcowaliśmy dziś wieczór...
Warszawa, 22 stycznia
Pamiętnik księżnej Marii Zdzisławowej Lubomirskiej 1914–1918, oprac. J. Pajewski, Poznań 1997.
Niemcy zabierają dzwony z miast i siół. Przetapiać będą dzwony modlitewne na armaty. Zamilknie Anioł Pański błogosławiący pola, rankiem w południe i o zachodzie... Można sobie wyobrazić oburzenie już i tak podnieconego ludu i społeczeństwa! Nierozumiejący, a takich jest wielka większość, znowu winują arcybiskupa — czemu dał, a może sprzedał? Rewolucja grób mu na wiosnę gotuje, tam gdzie do niedawna stał pomnik Paskiewicza.
Warszawa, 29 stycznia
Pamiętnik księżnej Marii Zdzisławowej Lubomirskiej 1914-1918, oprac. J. Pajewski, Poznań 1997.
Dzisiaj w południe otwierałam na Starym Mieście wystawę pamiątek 1863 r. Po przecięciu wstęgi i tłumnym ustawieniu się na górze wśród chwalebnych szczątek krwią płaczących za niepodległością — wstąpił na mównicę stary książę W. Czetwertyński, uczestnik powstania. Jego sybirskie kajdany ciężko ważyły, pod szkłem podane na widok publiczny — a jego słowa płynęły słabo, nieśmiało, lubo rzewnie urywane i padające jak zwiędłe listki. Skończył, zszedł z trudem z wysokiej mównicy, potem zachwiał się i runął ze schodów. Złapano go w powietrzu i odstawiono wystraszonej żonie.
[...]
Lecz nierozsądny potępiany rok [18]63 dziś w odmiennym świetle się przedstawia — kojarzy swe ogniwo z dążeniem doby obecnej. My dokonajmy dzieła.
Warszawa, 4 lutego
Pamiętnik księżnej Marii Zdzisławowej Lubomirskiej 1914-1918, oprac. J. Pajewski, Poznań 1997.
Ugron, płacząc, bo taki jest obyczaj od Marii Teresy, przyszedł oznajmić Zdzisiowi, że pokojem brzeskim nie tylko okupowana część Wołynia, ale i Chełmszczyzna zostały oddane Ukrainie. Czernin miał widocznie nóż na gardle; w depeszy uzasadnia tę swoją zdradę koniecznością żywnościową, obawą bolszewizmu oraz niebezpieczeństwem socjalnym w Austrii. [...]
Zgroza! My naród z przeszłością, z dojrzałym prawem do życia, poświęcony mętnemu, nieskrystalizowanemu tworowi ukraińskiemu, który bez określonych granic, bez warstw społecznych wyłania się z potopu anarchii rosyjskiej. Naszą ziemię żyzną, zabudowaną, rzuca się na łup rozbojowi bolszewickiemu, który przeszłość z czoła ziemi ściera.
Uczucie niesprawiedliwości roznosi — bunt wewnętrzny rozpłomienia nienawiść. Poza ohydą samego faktu, z jakąż perfidią Czernin z nami postępował, wieleż nam okazał obłudy i lekceważenia — wszak Zdziś nosi list w kieszeni, w którym prezes ministrów Austrii obiecuje Radzie Regencyjnej za pośrednictwem Adama Tarnowskiego, że o nas bez nas stanowić nie będzie itd. [...] W tym zamachu na Polskę, którego następstw nie odgaduję, spostrzegam na wstępie krótkowidztwo polityczne.
Warszawa, 10 lutego
Pamiętnik księżnej Marii Zdzisławowej Lubomirskiej 1914-1918, oprac. J. Pajewski, Poznań 1997
Strajk ogólny, demonstracyjny. Rano wszystkie gazety drukują na dodatkowym arkuszu Odezwę Rady Regencyjnej do Narodu, omijając cenzurę.
Zdziś w południe idzie piechotą do Matki z adiutantem. Na Krakowskim Przedmieściu zbiera się tłum, urządzają mu owację, szarżują na niego patrole niemieckie nieświadome powodu rosnącego zbiegowiska. Mogło się źle skończyć — incydent rozdmuchują w mieście. Ktoś w tłumie fotografował. Podobiznę Zdzisia pod bagnetami niemieckimi mają jakoby powiększyć i posłać do krajów neutralnych na złość Niemcom.
Dzień minął spokojniej, niżeli się było można spodziewać, po południu rozeszły się tłumy i umniejszyła ilość krążących z bronią w ręku patroli niemieckich; rano przed wizytkami stała nawet w pogotowiu mitrailleuse.
Odezwa Rady Regencyjnej zyskuje ogólne uznanie, stawia Radę Regencyjną na nogi. Radę Regencyjną, która po pogwałceniu treści aktów monarszych, pragnie nadal „czerpać prawo sprawowania wierzchniej władzy państwowej, opierając się na woli narodu”. Ten szczęśliwy zwrot jest wypowiedziany warunkowo, bo czeka się jeszcze objawienia woli tego narodu.
Niektóre głosy odzywają się ze zdaniem, że odezwa za słaba. Regenci uważali jednak za szkodliwe zrywać z okupantem.
Odezwa uspokoiła Warszawę, dając dostateczny wyraz narodowemu oburzeniu.
Warszawa, 14 lutego
Pamiętnik księżnej Marii Zdzisławowej Lubomirskiej 1914–1918, oprac. J. Pajewski, Poznań 1997.
Usiłuję utworzyć poważny, oparty na rządzie Komitet Opieki Narodowej dla Żołnierzy Polaków i ich Rodzin. Jest to sprawa paląca, pomoc w tej dziedzinie jest naglącym obowiązkiem społeczeństwa, prawie samoobroną. Choć się w kraju roi od wszelkich towarzystw niosących pomoc legionistom lub ich rodzinom, są to instytucje partyjne, często o celach niejasnych, o bycie efemerycznym lub nisko kontrolowanym.
[...] Rana Szczypiorny i Beniaminowa się zabliźnia, gdyż te obozy są już mniej więcej opróżnione, ale nowe rany jeszcze krwawsze się otwarły. Są niemieckie świeże obozy internowanych legionistów polskich w Huszt i Busztyahara na Węgrzech. Straszna to kara za podniesiony bunt, obchodzenie niemiłosierne. Drobnymi partiami legioniści będą wcielani do pułków austriackich walczących na włoskim froncie.
Ci nieszczęśliwi ludzie i ich rodziny przede wszystkim potrzebują pomocy, przy tym są gromady zbiegów wojskowych tułających się po kraju o głodzie. Dalej grozi nam powrót piętnastu tysięcy kalek z Rosji. Środki rządu polskiego więcej niż ograniczone.
Warszawa, 28 marca
Pamiętnik księżnej Marii Zdzisławowej Lubomirskiej 1914–1918, oprac. J. Pajewski, Poznań 1997.
Doktor Zieliński tłumaczy mi, że istotna influenza nie jest owym na różne gamy przeziębieniem, ale groźną infekcyjną chorobą nawiedzającą Europę co lat trzydzieści, często śmiertelną, a zawsze atakującą u ludzi organ najsłabszy. Influenza nawiedza nas w tym roku. Wybuchła wiosną w Hiszpanii, stąd hiszpańską chorobą ją mianują, ciągnie od zachodu na wschód i w niektórych miastach tyle naraz ofiar czyni, że życie staje, nie chodzą ni poczty, ni tramwaje, nieczynne są teatry. Doktor Zieliński mówi, że nie tylko zło moralne rozpętało się na świecie, lecz drogą sprzyjających warunków wszelkie mikroby wzmogły się na siłach, zaś odporność ludzka maleje. Mrą ludzie jak bezbronne muchy. Aż straszno.
Warszawa, 17 sierpnia
Pamiętnik księżnej Marii Zdzisławowej Lubomirskiej 1914-1918, oprac. J. Pajewski Poznań 1997.
Gdy dziś wyszłam na miasto, ulica wydała mi się rozśpiewana, młoda, rozkołysana poczuciem wolności!
Od wczesnego ranka odbywa się przejmowanie urzędów niemieckich przez władze polskie. Już przekazano w nasze ręce Cytadelę, którą zajął batalion wojska polskiego z majorem Szyndlerem na czele.
Niemcy początkowo usiłowali zatrzymać artylerię, jednakże ustąpili, oddali wszystkie działa itp. Komendantem Warszawy został pułkownik Minkiewicz. Milicji miejskiej przeciążonej pracą przychodzi w pomoc tworząca się Straż Obywatelska oraz młodzież szkolna. Jerzy noc całą spędził odważnie na mieście i z łupem powraca (odebrany bagnet niemiecki).
Liczne składy i zapasy niemieckie zdobywamy bez wielkiego wysiłku i prawie bez rozlewu krwi.
Niemcy zbaranieli, gdzieniegdzie się bronią, zresztą dają się rozbrajać nie tylko przez wojskowych, ale przez lada chłystków cywilnych. Widok niepojęty. Idąc ulicą, spostrzega się samochody niemieckie z czerwonymi chorągwiami — zatrzymują je Polacy i każą Niemcom wysiadać — zwracają im tylko krasne godło. Tak samo się dzieje z powozami i końmi. Cała ta akcja idzie gładko; podziwiam poddanie się butnych jeszcze przedwczoraj ciemięzców oraz łagodność Polaków wobec pokonanego wroga, trzyletniego udręczyciela i kata.
Dziwy, dziwy w naszej stolicy! Idą Niemcy rozbrojeni w czerwonych przepaskach — idą żołnierze w niemieckich mundurach z polskim orłem na czapce: to wyswobodzeni Polacy z Księstwa Poznańskiego. Idą żołnierze w niemieckich mundurach z francuską na piersi kokardą: to dzieci Alzacji i Lotaryngii — śpiewają pieśni francuskie i bratają się z Polakami.
Zbratanie zdaje się być ogólne — pękł przymus dyscypliny, runęły przegrody — ludzie są tylko ludźmi.
Warszawa, 11 listopada
Pamiętnik księżnej Marii Zdzisławowej Lubomirskiej 1914–1918, oprac. J. Pajewski, Poznań 1997.
Tymczasem dziś wieczorem odbył się na Oboźnej wiec socjalistyczny, po części przeciwko Radzie Regencyjnej, nastąpiły manifestacje na ulicach miasta, na zakończenie tłum ruszył ku Zamkowi. Przed frontem Zamku odśpiewał Czerwony sztandar, a na widok Piłsudskiego, który właśnie Zamek zwiedzał, począł wnosić okrzyki na cześć komendanta, następnie nad częścią gmachu, gdzie mieścił się gabinet cywilny, zatknął czerwoną chorągiew, obok powiewającego sztandaru narodowego.
Piłsudski nie protestował, snadź nie odczuł, że czerwona chorągiew jest symbolem walki klas, znakiem partii — snadź nie jest godny być wodzem narodu. Dla mnie to profanacja — cierpię, oburzam się i usypiam niepocieszona.
Warszawa, 13 listopada
Pamiętnik księżnej Marii Zdzisławowej Lubomirskiej 1914–1918, oprac. J. Pajewski, Poznań 1997.